Leżę pod wielkim, okrągłym stołem.
To tu ukrywam się przed światem i przed samą sobą.
Leżę pod tym wielkim, okrągłym stołem, skulona w pozycji embrionalnej, przyciskam mocno kolana do klatki piersiowej, obejmuję je ramionami, ale nic nie pomaga.
Trzęsę się, dygoczę jakbym leżała na lodowej krze.
Ocieram niezdarnie spływające po policzkach łzy.
Pędzące myśli łomoczą w mojej głowie…
…nie mogę oddychać.
Nie umiem oddychać… brakuje mi powietrza.
Chcę krzyczeć, błagać o pomoc, ale moje ciało jest sparaliżowane i nie mogę się ruszyć, nie mogę się przesunąć nawet o milimetr….
Leżę pod wielkim, okrągłym stołem, którego blat zaczyna mnie przyciskać do podłogi.
Nie pytaj mnie o czym myślę, bo nie wiem.
Nie mam już mocy nad samą sobą. Nie panuję nad pędzącymi przed oczami myślami, wspomnieniami, skrawkami mojego życia, które nagle rozsypało się w drobny mak.
Boję się ludzi.
Tu pod stołem nie jestem wcale bezpieczna, to zaledwie złudzenie, ale nikt mnie tu nie znajdzie.
Boję się ludzi, ich niedyskretnych spojrzeń, dźwięku ich głosów, oddechów. Nie chcę by mnie dotykali, chcący czy nie.
Nie chcę kontaktu i tak nie zrozumieją co mi jest.
Stoję na moście i wsłuchuję się w dźwięk pędzących pociągów.
Niektóre hamują, inne się rozpędzają, jadą coraz szybciej i szybciej….
…Stukot, zgrzyt…
Nikt mnie tu nie widzi; jestem niewidzialna.
Nie mogę oddychać, nie umiem złapać powietrza.
Najprostsza życiowa akcja. Otworzyć usta. Wdech. Napełniamy płuca powietrzem, podpieramy przeponą, wydychamy.
I raz jeszcze, podobnie, od początku.
A ja tak nie umiem.
Otwieram usta; szeroko. Powietrze nie wchodzi. Płuca pozostają puste. Oczy wypełniają się łzami. Ból w klatce piersiowej.
Mdleję.
………………………………………..
Stoję na moście, a na głowie mam plastikowy worek, precyzyjnie zaklejony dookoła szyi tak, by nie mogło dostać się doń powietrze, którego tak desperacko potrzebuję.
Moje płuca są już puste, zaczyna mi się kręcić głowie.
Duszę się.
Chcę odpocząć.
Łomot myśli w głowie, w rytm pędzących pociągów.
Stoję na moście i widzę siebie skaczącą w dół…raz i drugi….
Leżę pod stołem, zaczynam się znów trząść; zaczynają się konwulsje.
Właśnie przeżyłam moją siódmą smierć tego ranka.
Jestem wyczerpana.
Potrzebuję odpocząć.
…………………………………
Nie mów mi, że inni mają gorzej.
Nie mów mi, że mam się wziąć w garść
Nie masz pojęcia co czuję
Nie wiesz co dzieje się w mojej wyczerpanej głowie, którą zaraz trafi szlag.
Nie patrz się na mnie.
Ja sama się sobą brzydzę.
Nie mów do mnie, nie dotykaj. Twój dotyk jest tak szorstki, bolesny, agresywny.
Czuję ciernie.
Twój głos doprowadza mnie do histerii.
Zostaw mnie w spokoju; chcę być sama. Chcę spać i przestać myślec i chcę oddychać….A może wcale nie.
…Rzucam się pod samochód, skaczę z mostu, wieszam się, łykam tabletki i wszystko mi jedno.
Chcę ulgi, odpoczynku od kotłujących się miedzy sobą sekwencji.
Oto prawdziwe tortury.
Muszę uciec, ale gdzie? Nie dostrzegam drogi ewakuacyjnej. Nie dostrzegam planu B
Leżę sparaliżowana pod wielkim okrągłym stołem, zalana łzami, zrezygnowana.
Jest zimno.
………………………………….
Stoi na stacji lokomotywa; sapie i wzdycha, a człowiek , z bólu emocji i strachu – po prostu zdycha….
Mija dzień, mijają dwa, wloką się tygodnie, potem miesiące… kwartał wydawał się rokiem, a tu dopiero zima.
…….
Dziś nie stałam na moście z plastikowym workiem szczelnie wciśniętym na głowę. Dziś nie rzucałam się siedem razy pod koła pędzących pociągów, ani siedem, ani raz.
Dziś, pierwszy raz od miesięcy, odczuwam coś , co pachnie jak spokój .
………………………………………
Podglądam Świat przez dziurkę od klucza. Nikt się mnie nie spodziewa, nikt nie widzi, a ja widzę wszystkich.
Nikt mnie nie dotyka, nikt się nie ociera, nikt nie chucha w twarz nieświeżym odorem, nikt mnie nie ocenia, nikt nawet nie zauważa mojego cienia…nie czuje mojego,istnienia.
Tak mi jest dobrze.
Spokój.
Za wielkimi, masywnymi, drewnianymi drzwiami mojej starej szafy, w której teraz nagminnie się ukrywam, wszystko jest proste.
Jest tu cicho, ciemno i bezpiecznie. Nawet oszalałe myśli nie atakują mojej obolałej głowy.
Nikt o mnie nie pamięta, więc nikt niczego ode mnie nie chce.
Oddycham powoli, wolno, coraz wolniej i głęboko, coraz głębiej.
Przystawiam oko do dziurki od klucza i podglądam zewnętrzną przestrzeń.
Cudownie jest być niewidzialnym, choćby przez ułamki sekund.
Moje spięte dotąd ciało zaczyna się rozluźniać. Szyja staje się dłuższa, barki opadają swobodnie, serce kołacze powolniej.
Zaczyna być dobrze.
Zamykam oczy i choć nie zasypiam, czuję delikatne muśnięcie ulgi.
…………………
Możesz uciec do lasu; biec przed siebie do utraty tchu, aż padniesz na kolana, schowasz się pod liść, niczym żuczek i przeczekasz oberwanie życiowej chmury.
Możesz też schować głowę w piach, niczym struś.
Problem polega na tym, że poza głową, cała reszta twojego ciała będzie nadal zbierać życiowe bicze.
Ewentualnie, możesz wykopać norkę, niczym kret, przysypać się piachem i czekać na lepsze czasy, ale nie wiadomo kiedy te nadejdą.
Pytam się więc, czy w ogóle warto uciekać, skoro i tak od początku wiadomo, że przed sobą nie umkniesz?
Dawno, bardzo dawno temu, kiedy jeszcze grywałam w teatrze, konkretniej zaś w moim spektaklu dyplomowym, padało wielokrotnie stwierdzenie o następującej treści: „…wszystko zapisane jest w wielkiej księdze”.
Szczerze? Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, jak bardzo sensowne jest to zdanie i ile prawdy w sobie kryje.
…………………..
Wraz z mijającym czasem, po wielkiej burzy nadchodzi spokój.
Jesienna zawierucha, która wywróciła mój świat do góry nogami, ustała.
Zrobiło się cicho i jeszcze tylko delikatny deszczyk uderza w szybę.
Oglądam ten rozmazany deszczem świat i oddycham.
To nowe uczucie, niemal nowa umiejetność wszak musiałam się jej nauczyć od nowa.
Delektuję się powietrzem wypełniającym moje płuca.
Już nie wkrada się niczym bandyta. Teraz wypełnia mnie kompletnie, totalnie, wypełniając każdy zakamarek mojego wewnętrznego świata.
I nareszcie zaczyna mi się robić dobrze, bo mój organizm jest objęty i otulony spokojem…….
Kto by powiedział, jeszcze miesiąc temu, że dam radę, że dotrwam.
Byłam u kresu sił, u kresu wytrzymałości i o krok od kapitulacji.